Od Sakury do Sharktootha
Wbiegłam na główny plac watahy. Czułam się taka szczęśliwa! Pobiegłam przywitać się z każdym w obrębie mojego wzroku. Wilki, wilczyce, skrzydlate, kolorowe i te mniej. Wszystkich od razu polubiłam. Ktoś obserwował mnie i prychał co jakiś czas, a inny chichotał pod nosem. Pewnie mi zazdrościli podejścia do życia i optymizmu. Moją uwagę przykuł basior, pomagający komuś z odłamkiem lodu wbitym w łapę.
- Cześć! - zawołałam i stanęłam nad basiorem. Jego pacjent, bo sam niebieski wilk wyglądał na medyka, po całej operacji pobiegł między drzewa. Pomachałam mu ogonem, nim zniknął.
- Ta, cześć. Już możesz iść. - Lekarz posprzątał kawałki lodu i odrzucił je w głąb swojej pracowni. Nie zraziło mnie jego zachowanie, wręcz przeciwnie. Sprawiło, że czułam jeszcze większą potrzebę przebywania z nim, za punkt honoru stawiając wywołanie uśmiechu na pysku wilka.
- Jestem Sakura, a ty? Może ci w czymś pomogę? - Wsunęłam się pod nim do wnętrza groty, nim zdążył zareagować. Teraz przynajmniej mnie nie wyrzuci.
- Sharktooth. Szczeniaku, zostaw to, do cholery.. - Ślepy basior odebrał mi liście, którymi próbowałam pozamiatać podłogę. Zrobiłam smutną minę.
- Ale ja chcę pomóóóc! - zawyłam śpiewnie i zaczęłam merdać ogonem. - Daj mi szansę, proszę! -
- Nie to nie, mam ci wypisać to na pysku? - Medyk spiął mięśnie i warknął ze wściekłością. Niewiele myśląc, przekazałam mu miłość w jeden prawdziwy sposób. Wtulając się w jego pierś.
- Nie denerwuj się już, cioo? -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz