-Nigdy więcej walk z ciemnymi postaciami. Nigdy- powiedziałam sama do siebie, nie zwracając uwagi na resztę zebranych wokół mnie. - Zaraz, zaraz. Gdzie ja jestem? Kim wy jesteście? Co ja tu robię? - zaczęłam mówić coraz szybciej i coraz mniej pewnie. -Halo halo, co robią te wszystkie opatrunki na moim białym futerku?!
-Uspokój się!- warknął Shu. -Serio muszę ci powtarzać gdzie jesteś i kim my jesteśmy? - basior przewrócił oczami. Zdecydowanie zirytował się moim zachowaniem. W sumie to mu się nie dziwię, z perspektywy czasu mogę uznać, że zachowałam się wtedy co najmniej... dziwnie.
-A więc jeszcze raz, od początku. Kochana, jesteś na terenie Watahy Diamentowych Piór. Ja jestem Shadowzone, ten idiota to Shu, ta druga wadera to Genevieve, a ten miły pan, który cię odratował to Sharktooth - wadera widocznie zirytowała się powtórzeniem jakże znanej formułki. Tak, zdecydowanie się zirytowała.
-Dziękuję za uratowanie mnie, chociaż nie ukrywam, że ten szew na przedniej prawej łapie jest trochę... krzywy - jestem perfekcjonistką. Od zawsze byłam. Nie wiem jak przeżyję ten krzywy szew, ale na szczęście rana szybko się zrośnie.
-Coś ci nie pasuje? - odburknął medyk.
-Nie, nie... wszystko w jak najlepszym porządku. Jeszcze raz dziękuję za uratowanie mi życia, ale chyba na mnie już pora. Nie lubię być ciężarem dla innych.
-Nie wygłupiaj się - pierwszy raz zobaczyłam uśmiech na mordce Shu. Miał bardzo ładne ząbki, chociaż dolna prawa czwórka zdecydowanie nadawała się do leczenia. - Nikomu nie będziesz przeszkadzać. Chyba nikomu. Przynajmniej mi nie będziesz, o ile nie wleziesz nieproszona do mojej jaskini.
-Spokojnie, znajdę sobie lepsze zajęcie od stalkowania niczego nieświadomych wilków - naprawdę nie wiem, czemu w ogóle na to wpadł. - Macie może jakąś wolną jaskinię, w której mogłabym się zatrzymać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz