Otworzyłem oczy, czując, jak wiatr rozwiewa moje futerko. Było zimno, ale nie tak bardzo, jak wcześniej. Rozejrzałem się delikatnie, a moje spojrzenie padło na pysk wilczycy, która niosła mnie w jakimś materiale. Byłem zbyt słaby, aby choćby zaskomlić, więc jedynie czekałem, aż zwróci na mnie uwagę. Trochę to zajęło, lecz ostatecznie wadera położyła mnie w jaskini i pogłaskała po głowie.
- Nie bój się, mały. - Powiedziała ze spokojem i uśmiechnęła się.- Nazywam się Weryla.-
- N-Nichio.. - wyjąkałem, wysuwając się spod chusty i opadając tuż obok łap wilczycy. Moja wybawicielka położyła się na boku i przyciągnęła do siebie, ogrzewając własnym ciałem. Wpierw nie widziałem, jak mam się zachować, lecz byłem zbyt spragniony ciepła oraz czułości, aby protestować. Wsunąłem pyszczek w futro Weryli.
- Pani jest naprawdę miła..wie pani? -
< Weryla? Przepraszam, że krótko :c >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz