Z czasem, nadeszła wiosna i wszystko zaczęło się budzić do życia. Można by rzec, że nawet polubiłem Sakurę. Tak, była denerwująca i plątała się pod łapami, kiedy nie powinna, jednak dotrzymywała mi ostatecznie towarzystwa. I nosiła w sobie potomstwo moje oraz Linette. Wyglądała, jakby sama również cieszyła się z faktu, że będzie matką. Mnie jednak martwił fakt - czy ona nadal będzie chciała być ze mną czy zabierze szczenięta i ucieknie?
Pewnego wieczoru siedziałem u boku Sakury, próbując zasnąć. Usłyszałem cichy głos wilczycy, śpiewającej kołysanki swoim przyszłym dzieciom. Przepełniło mnie to wcześniej nie znanym uczuciem błogości i bezpieczeństwa. Obróciłem się wtedy ku niej i położyłem pysk na ogonie wadery. Od tamtego momentu miałem wątpliwości, czy naprawdę darzę ją uczuciami czysto wymuszonymi? Czy w rzeczywistości to szybsze bicie serca było spowodowane czymś... prawdziwszym?
Nie. To niemożliwe. Moja dusza należy tylko do Linette, która...
Która nawet nie próbuje nakłonić Sakury do poświęcenia swego ciała. Czyli nie chciała być ze mną, tylko przy mnie.. Cóż. Można to uznać za słodkie czy wręcz romantyczne. Nie wiem, czy byłbym w stanie traktować ją jak przyjaciółkę, w tym czasie spotykając się z Saki. Jak to zwykł mówić Shu - "Życie potrzebuje zmian". Może w moim przypadku ten czas nadszedł właśnie teraz?
Prawie wpadłem na drzewo, kiedy szedłem tak zamyślony przez las z królikiem w pysku. Sakura od rana czuła się źle, przewracając z boku na bok i skamląc cicho przy najmniejszym ruchu. Postanowiłem więc przynieść jej posiłek do jaskini, aby nie musiała się ruszać. Kiedy wszedłem do jaskini, od razu poczułem, że coś jest nie tak. Przyspieszyłem kroku, chcąc dostać się jak najszybciej do naszego legowiska.
Wilczyca leżała na boku, oddychając ciężko i uderzając ogonem o kamień. Położyłem królika przy pysku partnerki, lecz ta nawet nie sięgnęła po posiłek.
- Carreou... - Wyjęczała w przerwach na nabranie oddechu. - To już.. -
- Co już? O czym ty gadasz? - Usiadłem obok Sakury, a następnie zmierzyłem ją wzrokiem. Łącząc fakty, pokiwałem łbem, kiedy nagle zostałem oświecony.
- Ooo... Rodzisz? -
- Nie, głupku...! Tak sobie leżę i umieram z bólu! - krzyk wilczycy odbił się echem po jaskini. Skrzywiłem się nieco zarówno przez hałas, jak i przez zakłopotanie. Zupełnie nie wiedziałem, jak miałem się zachować w tym przypadku. Spróbowałem więc wszystkich sposobów - od magii, po ogrzewanie wadery swoim ciałem. Nic nie działało, lecz zdawało mi się, że sama moja obecność poprawia humor Sakurze. Po długich kilku godzinach, jeszcze ostateczne rozwiązanie nie nadeszło. Wstałem ostrożnie, chcąc rozprostować łapy, na co wilczyca podniosła głowę.
- Gdzieś idziesz, Carreou..? Chyba mnie nie zostawisz? -
Zatrzymałem się w połowie kroku. Zastanawiałem się długo, jednak ostatecznie byłem pewien, co chcę powiedzieć.
- Nigdy cię nie opuszczę, Sakuro.. Obiecuję. - Wyszeptałem z ciepłym uśmiechem, patrząc w oczy Kwiatuszka. Moja ukochana odwzajemniła go i ponownie spróbowała doprowadzić poród do końca. Długo czekaliśmy, aż ostatecznie moim oczom ukazały się szczenięta. Dokładnie trzy. Dwa samczyki i drobniutka samiczka. Dotknąłem ich mokrych, już oczyszczonych przez matkę futerek.
- Są.. Piękne. Jak ty, Sakura.. - Powiedziałem z zachwytem i polizałem wilczycę w policzek. Ta uniosła jedynie słabo kąciki pyszczka i przyciągnęła do siebie swoje dzieci.
- Jak je nazwiemy, Carreou? -
Nie musiałem długo myśleć. Imiona od razu pojawiły się w mojej głowie.
- Aza, Ourell i ... - Zacząłem, lecz Sakura wcięła mi się w słowo.
- Lizzy. Na cześć Linette. -
Spojrzałem wilczycy w oczy, chcąc wyrazić swoje niezadowolenie z faktu, że mi przerwała, lecz nie mogłem się gniewać na mojego Kwiatuszka.
<Koniec>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz