Black Parade

sobota, 29 września 2018

Trzeba coś zrobić

Jak widać, od dłuższego czasu na blogu nic się nie dzieje. Miałam nawet myśl, by zamknąć watahę, jednak gdy napisałam o tym Rachel, Weryli i jeszcze jednej znajomej, zaczęły wariować. Mimo, że większość osób gdzieś zniknęła, lub zapomniała o WDP, pomyślałam sobie, że za dużo się tu działo, aby to od tak zamknąć. A więc, trzeba coś z tym zrobić. Tylko co? Jakaś reklama? Strona na FB, może jakiś czat na discordzie? Cokolwiek? Błagam, niech ktoś pomoże...


Jeśli ktoś jeszcze żywy jest w stanie pomóc, lub chociaż przeczytał tego posta niech da znać w komentarzu.

poniedziałek, 10 września 2018

Od Alona do kogokowiek

Leżałem na pomoście nad rzeką i z łbem opartym na łapach, leniwie obserwowałem ryby, goniące się między kamieniami. Szum wody i wiatru były przyjemnie kojące i z każdym powolnym mrugnięciem na chwile przysypiałem. Spędzanie czasu w ten sposób było jak miód na moje skołatane nerwy.
Dołączenie do watahy było dla mnie wyzwaniem, większość nie nie wyraża zbytnich chęci na przyjmowanie starszych wilków, które nie są w stanie walczyć czy polować. Na szczęście Wataha Diamentowych Skrzydeł nie okazała się być jedną z takich, a Megami, mimo bardzo młodego wieku jak na alfę, wykazała się dużą dojrzałością. Udało mi się jej nawet nie znienawidzić od pierwszego wejrzenia.
Czego niestety nie mogę powiedzieć o moim, pożal się Boże, współlokatorze. Z powodów przeróżnych, najwyraźniej na terenach watahy nie znajduje się na tyle dużo jaskiń, by każdy wilk miał swoją własną, więc trzeba się dzielić. Niektórzy mają to szczęście, że mogą wybrać sobie, z kim preferują mieszkać. Inni muszą zadowolić się zdaniem „obaj jesteście nowi, razem łatwiej będzie się wam odnaleźć we dwójkę” i mieszkać z zupełnie nieznajomym wilkiem.
Miałem naprawdę bardzo minimalne oczekiwania, los nie byłby na tyle łaskawy, by zesłać mi niemego wilka na towarzysza niedoli we wspólnej jaskini. Jedyne, czego pragnąłem to jakiś spokojny wilk, który respektuje przestrzeń prywatną innych. Niestety, los jest na tyle okrutny, że zesłał mi największego gadułę, jakiego kiedykolwiek widziałem, który w dodatku mówiąc praktycznie właził mi na grzbiet. Achilles, bo tak się owa gaduła zwie, paplał i paplał o wszystkim. O sobie, o watasze, o drzewach, o rzeczce i o ludziach całymi godzinami. Nie sądziłem, żeby kiedykolwiek ktoś mnie denerwował AŻ tak, a mam spore doświadczenie w byciu zdenerwowanym.
Na szczęście po paru dniach przyzwyczaił się, że gardzę jego nieustannymi historyjkami i żartami, i przestał ciągle mnie zaczepiać. Zaczął za to bardzo często mruczeć pod nosem coś do siebie i prowadzić długie konwersacje sam ze sobą. Cóż, taka dola wilków, które spędziły dużo czasu w samotności i nie mają z kim się dzielić swoimi myślami. Mam nadzieję, że Achilles szybko znajdzie kogoś, kto zechce go w końcu wysłuchać, bo jak nie, to osobiście zaszyję mu pysk.
Zmarszczyłem brwi. Samo rozmyślanie o nim przyprawia mnie o ból głowy. Nieznośny dzieciak.
Niestety o równie intensywny ból głowy przyprawiała mnie dobijająca świadomość, że nie dam rady dokonać mojego żywota bez wchodzenie w interakcje z innymi wilkami z watahy. Pocieszająca była jedyne iskierka nadziei, że może skoro alfa jest w miarę rozumna i ogarnięta, to inne wilki (oprócz Achillesa) również nie będą aż takie złe.
Podniosłem się i ruszyłem powoli wzdłuż pomostu. Kilka wróbli, które przysiadły na moim pokrytym krótkimi gałązkami grzbiecie, odleciało z cichym łopotem ich niewielkich skrzydełek. Zaraz jednak wróciły, by znowu spocząć wśród futra i drewnianych odrostów. Pozwalałem im na to. Ptaki to niezwykle wdzięczne i zaskakująco czyste stworzenia, a ich ostre pazurki i dzióbki przyjemnie drapały moje zmęczone plecy. W dodatku ptaki nic nie mówią, a ich ćwierkanie jest wyjątkowo urokliwe. Niektóre obrywały słabsze gałązki z okolic mojego kręgosłupa, co również mi pomagało, bo nie do końca jestem w stanie do nich sięgnąć, by je usunąć.
Westchnąłem cicho, ale nie ze zmęczenia. To było westchnięcie przyjemnej błogości. Dzień był wprost piękny. Udało mi się uciec z jaskini nim Achilles się obudził i cały czas spędziłem na powolnym unikaniu wszystkich wilków, których woń wyłapywałem w powietrzu. Słońce grzało dość mocno mimo wczesnej jesieni, wiatr delikatnie wiał. Dzień perfekcyjny.
Dopóki nie zostałem chlaśnięty wodą prosto w pysk, przez jakiegoś wilka, który uznał, ze naprawdę świetnym pomysłem będzie wskoczenie do rzeki tak, żeby rozbryzg był jak największy. Usłyszałem dziki, że tak brzydko powiem, brecht.
- Naprawdę, nie rozumiem, co widzisz w tym takiego śmiesznego – syknąłem w stronę, z której dobiegał śmiech i otrzepałem futro z wody. Wróble znów na chwilę odleciały, by zaraz wrócić.
Popatrzyłem na źródło denerwujących chichotów, by ujrzeć…

<No właśnie… Kogo ujrzał Alon? SAM ZDECYDUJ, CO SIĘ DALEJ STANIE JUŻ TERAZ, BIERZEMY UDZIAŁ KOCHANI, FANI NA NAS CZEKAJĄ>

Od Achillesa do kogokolwiek

Powoli zaczynałem się przyzwyczajać do życia w watasze. Nie żebym nie umiał żyć w grupie i nigdy nie był w żadnej, ale nowe towarzystwo, nowe tereny i wszystkie te sprawy. Shu i Alaris pokazali mi już większość terenów, wytłumaczyli większość zasad (zasada numer 1 brzmiała: nie zbliżaj się do wilków, które wyglądają jakby chciały cię zjeść) i znalazłem nawet własną jaskinię, którą i tak muszę dzielić z niejakim Alonem, ale hej, w towarzystwie zawsze jest raźniej.
Tak więc, jedyne, co mi zostało do zrobienia, to socjalizacja z pozostałymi, coby każdy był w stanie rozpoznać moją szczęśliwą mordkę w razie co. Co będzie, jeśli wybuchnie jakaś wojna i wilki z mojej własnej watahy będą próbowały mnie zaatakować, bo mnie nie znają??? Muszę koniecznie zapobiec takiej ewentualności! Jestem zbyt młody, żeby umierać! Przecież jeszcze nie spłodziłem domu, nie posadziłem syna i nie wybudowałem drzewa! Czy jakoś tak.
Problem miałem taki, że z jakiś powodów dość trudno mi było kogokolwiek wyhaczyć. Zawsze wszystkie wilki widywałem w parach/grupach i jakoś średnio mi się uśmiechało podbijać do trzech osobników na raz, albo wcale nikogo nie widziałem. No ej, ja rozumiem, że początek jesieni i na dworze jest albo zimno jak cholewka, albo jeszcze goręcej, i nie chce się wychodzić samemu, ale błagam no. Słonko przygrzewa, ptaszki śpiewają, wietrzyk wieje, wiewiórki skaczą po drzewkach - idealna pogoda na zawieranie nowych znajomości!
Od rana zdążyłem zwiedzić już prawie cały teren watahy; tereny łowieckie, Kryształową Jaskinię, plażę, jakiś mały lasek, gdzie wszędzie na ziemi leżały różowe płatki i nawet odważałem się pozaglądać sporadycznie do czyiś jaskiń (szczęście w nieszczęściu, że wszystkie puste, byłoby niezręcznie nachodzić domy nieznajomych). W końcu, kiedy znudziłem się też kręceniem dookoła wodopoju, ruszyłem w górę rzeczki, która do niego wpadała, bo może ktoś akurat będzie łowił, kapał się albo odprawiał inne czary.
Na początku droga była dość spokojna, a potem zaczynało robić się coraz bardziej stromo, rzeka powoli zwężała się, ale wydawała się bardziej porywista. Drzew było coraz mniej, za to więcej skał i kamieni. W końcu, teraz już bardziej górski strumyk niż rzeka, doprowadził mnie do podnóży Skalistych Gór.
Huh.
No, tutaj na 100% kogoś spotkasz, Achilles, świetne miejsce na poszukiwanie kogokolwiek. Ale hej, jak już zwiedzać, to czemu by nie zwiedzić wszystkiego? Co jeśli kiedyś będę musiał się dostać gdzieś przez te góry i nie będę umiał znaleźć drogi? A nuż przygoda czeka tuż za rogiem!
Z takim optymistycznym nastawieniem, zacząłem wspinać się na jedną z gór, która wydawała się najmniej stroma. Bez jakiegoś większego problemu udało mi się wejść na jakąś półkę skalną, która ciągnęła się wzdłuż gór jakby była jakimś naturalnym szlakiem. Biegła raczej w górę, co jakiś czas się zwężała, poszerzała, w niektórych miejscach była popękana i musiałem ryzykować skakanie na jej drugi koniec. Damn, chyba napiszę w CV, że uprawiam sporty ekstremalne, bo co się strachu najadałem, to moje. Ale nie szło mi aż tak źle, jak na kogoś, kto nic nie potrafi.
No iiii wykrakałem.
Dokładnie w momencie, w którym pomyślałem „o hej, może jednak nie umrę!”, los postanowił pokazać mi środkowy palec prosto w pysk i zawalić kawałek ścieżki tuż pod moimi łapami.
Zsunąłem się razem z kamieniami w dół góry, w porę przyczepiając się pazurami do ściany, żeby jakoś spowolnić upadek. Zatrzymałem się tylnymi łapami na jakiejś naprawdę malutkiej półce skalnej i zostałem tak, przytulony do boku góry, mając oparcie tylko w tylnych łapach. Byłem w 1/4 drogi na dół; nade mną i po bokach była praktycznie płaska ściana, po której na pewno nie udałoby mi się wspiąć, a pode mną reszta stromej góry, ostre kamienie, a na samym dole dolina z naprawdę porywistą rzeką (i jeszcze większą ilością ostrych kamieni). Gdybym ruszył w którąkolwiek stronę, wziąłbym i umarł.
Serce waliło mi jak jeszcze nigdy. Kurżeszmać, Achilles, zachciało ci się góry zwiedzać, co? Zdechniesz i nikt ci nawet pogrzebu nie zrobi.
Ruszyłem nieśmiało prawą tylną łapą, próbując stanąć bardziej stabilnie na półeczce skalnej, ale zaskutkowało to tylko tym, że ta bardziej się skruszyła. Na dźwięk kamieni, spadających w dół doliny, wstrzymałem oddech.
- Um.. – nad czym ja się teraz niby zastanawiam? – Pomocy?
Oh, Achillesie, jakiś ty mądry i pomysłowy! Wołasz o pomoc! Na pewno ktoś cię usłyszy! Chociaż może bardziej pytasz o pomoc?
- Pomocy! – zawołałem już bardziej pewnie, patrząc z nadzieją w górę. Błagam, niech ktoś będzie akurat tędy przechodził. – Pomocy, jestem na dole!!!
Echo mojego głosu odbijało się od ścian i wracało do moich uszu, sprawiając, że całe moje ciało przechodziły dreszcze. Brzmiałem na naprawdę przerażonego. I BYŁEM naprawdę przerażony.
Wydarłem się jeszcze parę razy takimi tekstami jak „ratunku”, „czy ktokolwiek tu jest?”, „halo”, „błagam niech ktoś tu przyjdzie” itp. itd. Standardzik. Pomoc niestety nie nadchodziła. Bo czemu niby by miała? Czy ktokolwiek chodzi tymi górami w ogóle?????
Traciłem już nadzieję. Zacząłem więc użalać się nad sobą na głos, bo kto mi zabroni?
- Zostanę tu na tej górze, dopóki nie opadnę z sił i nie utopię się w górskiej rzece, o ile wcześniej nie nabiję się na żadne kamienne kolce. To mój koniec, moje ostatnie chwile, a nawet testamentu nie spisałem, nie wybrałem ostatniego posiłku, nie znalazłem męża!
- Jak ty się tam w ogóle znalazłeś? – ktoś mi przerwał. Przez kijowy górski rezonans nie byłem w stanie stwierdzić czy głos należał do basiora, wadery czy kogoś niezdecydowanego. W górze ujrzałem tylko zarys czyjejś sylwetki, gdyż albowiem ponieważ, moje oczy pełne były dramatycznych łez.
- Naprawdę śmieszna historia, o ile przeżyję to może ci nawet opowiem – odpowiedziałem drżącym głosem, próbując wykrzesać z siebie na tyle optymizmu, żeby się tu zaraz nie popłakać ze strachu. – Ale żeby ją poznać, musisz mi pomóc wejść na górę. Nie jestem zbyt dobry w ratowaniu własnego tyłka.
Pozostaje tylko się modlić żeby to był wilk z mojej watahy..

<Ktoś coś? Achilles w opresji czeka na ratunek>

niedziela, 2 września 2018

Od Megami do Endera

Od kilku dni Ender nie opuszczał mnie nawet na krok. Może w pewnych momentach było to trochę denerwujące, ale rozumiałam go. Sama nie do końca wiedziałam, kiedy rozpocznie się poród. To chyba było naszym jedynym problemem. [...]
Spacerowaliśmy po lesie. Lato powoli zanikało, a rośliny traciły już swój świeży kolor. Od kilku dni, co jakiś czas odczuwałam skurcze. Jednak ten, który odczułam chwilę później, był niepokojąco mocniejszy od tamtych. Ugięłam się z bólu.
-Meg? Wszystko dobrze?-Ender od razu znalazł się obok mnie.
-Nie...nie wiem!-Odpowiedziałam nerwowo.-Chyba się zaczyna!
Basior zacisnął zęby. Nie bardzo wiedzieliśmy co robić. Do jakiejkolwiek jaskini było dosyć daleko. Za daleko. Ender pomógł mi przemieścić się w jakieś wygodne i bezpieczne miejsce. (No może nie do końca). Była to kupa trochę wysuszonej trawy. Wyglądało to trochę jak ogromne gniazdo jakiegoś ptaka. Nie zwracając uwagi na to, czym to coś jest- lub miało być- położyłam się. Miałam mieszane uczucia. Z jednej strony cieszyłam się, ale z drugiej trochę bałam. Czy poród przejdzie pomyślnie? Jeśli tak, to czy dziecko będzie zdrowe?
-Potrafisz przyjmować poród?-w sumie nie wiem, czemu w ogóle o to zapytałam. Chodź nie powinnam, cała trzęsłam się ze stresu.
-Spokojnie-Odparł Ender.-Jakoś damy sobie radę.
Brałam głębokie wdechy, próbując się uspokoić.
***Później***
Całe szczęście, było już po wszystkim. Z uśmiechem patrzyłam na nasze maleństwo. Był to mały, jasny puszek z trochę ciemniejszymi łapkami, uszami, szyją,  i paskiem na grzbiecie. Na główce miał krótką, czarną grzywkę. 
-Jak go nazwiemy?-Zapytałam. Ender również się uśmiechnął.
-Na pewno coś wymyślisz.
-No nie wiem...E...
-Emargo?-Basior dokończył za mnie. To imię bardzo mi się podobało. Według mnie było idealne, pasowało do niego.
-Jest piękne-Mruknęłam.

<Ender? Przepraszam, że ZNÓW tak długo to pisałam... I jeśli chcesz, to możesz zrobić skok do przodu o te kilak miesięcy>

Nowy basior!

Autor obrazka: Aviaku
Właciciel: kouenkoue@gmail.com
Imię: Koure
Przezwisko: Kou
Wiek: 6 lat
Płeć: Basior
Stanowisko: Jubiler/Handlarz
Lubi: Wygrzewanie się na słońcu, deszcz, Kamienie szlachetne, opuszczone kopalnie, owoce.
Nie lubi: Surowego mięsa, ważyw, Niezdecydowanych/wrednych klientów, "Januszy biznesu" Zagadywania bez potrzeby, gaduł.
Motto: "To, że nieraz jest źle nie oznacza przecież końca, warto iść do przodu choćby po jeden dotyk słońca"
Żywioł: noc - iluzja
Rodzina: Gdy ktoś zapyta o jego rodzinę, on wzruszy "ramionami" i powie "Byli, kochali, ale teraz śpią 3 metry pod ziemią"
Historia: Niektórzy wiedzą, niektórzy zgadują, Koure podróżował po świecie, sprzedając różne drobiazgi, nikt nie wie czemu nagle postanowił przerwać "Tułaczkę" i zatrzymać się w WDP. Większość myśli że się zakochał, pytanie w kim? Pytanie kto jest tą
piękną wilczycą, która zmieniła jego nastawienie do życia, albo basiorem... Wuj wie
Charakter: Na co dzień spokojny, wyluzowany sprzedawca biżuterii i prochów.... do prania Chętny do pomocy czy walki.
Robota mu nie straszna, zwykle poszukuje jakiś kamieni w opuszczonych jaskiniach czy kopalniach. Następnie robi z nich biżuterię i sprzedaje w swoim małym sklepiku. Lecz posiada również mroczniejszą stronę, tajemniczą, wredną i zabójczą... Stara się jej
nie pokazywać, ale czasami mu nie wychodzi. Jego psychiatra radził uciekać
Amulet: Pawie pióro na ogonie
Jaskinia: Link
Głos: Jak na razie... Naruciak XD Może to zmienię... kiedyś....
Zauroczenie: Jakieś ma
Status: Poszukuje
Partner/ka: Nie
Moce: Teleportacja, niewidzialność, kontrolowanie lodu.
Umiejętności: Szybko biega, wyrabia piękne biżuterie.
Szczeniaki: Nie
Point: 0
Uwagi/kary: