Po porannej zabawie i rozstaniu się z Ourellem, potruchtałem między gołe drzewa. Nie przepadałem za śniegiem - skoro mój żywioł to ogień, to jak może być inaczej?
Nie zmieniało to faktu, że była zimo - wiosna, a do lata, mojego pierwszego lata, było jeszcze daleko. Ale przeżyję te miesiące. Jeśli znajdę jakąś zabawę. A żadna, w jaką bawiłem się dotychczas, nie przypadła do mojego wybrednego gustu.
Gonienie ptaków? Niee
Królików? Tym bardziej nie, były szybkie!
Łapanie płatków śniegu? Nie, nie, nie i jeszcze raz nie!
Śledzenie? Ale czego? Kogo?
Odpowiedź przyszła niespodziewanie. Zaledwie po chwili dreptania po lesie, zobaczyłem szarą waderę, uskrzydloną w dodatku. Paliła się, miotała ogniem wokół! Po prostu O G N I S T Y bohater, jak z bajek taty!
Usiadłem więc na pagórku, obserwując wilczycę. Kiedy utworzyła płomieniste tornado, zawyłem z radości.
- Brawo! Brawo, proszę panią!
<Rachie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz