Black Parade

niedziela, 11 lutego 2018

Od Alarisa do Katrin

Katrin wydawała się być miła, czułem się swobodnie w jej towarzystwie. Kiedy oboje się uspokoiliśmy, zbadałem dokładniej jelenia. Śniegowy bałwan był zaiste sporych rozmiarów. Ciekawe, kto to zrobił? Spojrzałem kątem oka na wzniesienie w pobliżu. Widząc poruszające się futro, skinąłem łbem na waderę, aby to wspólnie sprawdzić. Dwa wilki spały obok siebie, wnioskując po kulkach śniegu na całym ich ciele, to oni musieli stać za jeleniem. Sztruchnąłem nosem wilczycę, a Katrin rozbudziła basiora.
- Wstawaj, śpiąca królewno. - powiedziałem ze śmiechem i ponowiłem pobudkę, tym razem mocniej. Wadera zamruczała niezadowolna i otworzyła oczy. Widząc obcego, szybko wstała i otrzepała się. Już miała atakować, kiedy skrzyżowała spojrzenia z alfą. Zamerdaliśmy ogonami na przywitanie.
- To Ametyst i Artemis. A on to Alaris. - wyjaśniła Katrin, a rozbudzony, jasny basior przewrócił się na brzuch i ziewnął.
- Doobry. -
Ametyst zerknęła na jelenia, a następnie na nas. Podniosła podekscytowana uszy.
- Nabraliście się? Powiedzcie, że tak! -
Z lekkim zakłopotaniem podrapałem się za uchem i spłonąłem rumieńcem. Przyznawanie się do takich rzeczy zawsze powodowało u mnie zawstydzenie.
- .. Tak.. Ale muszę powiedzieć, że nieźle wam to wyszło. -
- Ha! Mówiłam! - Ametyst przybiła "piątkę" z Artemisem, po czym oboje zaczęli rechotać. Katrin również się zaśmiała. Razem zeszliśmy na dół i poszliśmy w dalszą drogę, zostawiając kawalarzy samych ze sobą.
- Zawsze tacy są? - Spytałem, dreptając u boku alfy. Wadera wzruszyła ramionami i nieco przyspieszyła.
- Są jeszcze młodzi, niech się bawią. Chodź, mamy jeszcze sporo do zwiedzenia. -
Zeszliśmy na plażę. Zamrożony śnieg szeleścił pod naszymi łapami, wbijając się w miękkie poduszki. Aby tego uniknąć, podnosiłem wysoko kończyny. Katrin zaśmiała się ciepło.
- Możesz występować w cyrku z takimi ruchami! -
- W twoich snach. - odpowiedziałem z przekąsem, samemu jednak uśmiechając się. Nagle zatrzymałem się i spojrzałem przed siebie. Pod jedną ze skał, wyrastającą z morza jak palce pradawnej istoty, znajdowało się truchło wilka. Jego zapach nie pasował do watahy, więc musiał być spoza niej. Może Samotnik. Albo wilczo - psi kundel. Katrin podłapała moje spojrzenie.
- Czy to..? -
- .. Nie patrz na to. Panienka będzie mieć koszmary. - Powoli zbliżyłem się do ciała, wzrokiem ogarniając ogrom okrucieństwa. Większość organów wewnętrznych była wyrwana bądź spalona, a skrzydła, mimo, że małe i nie wyrośnięte - połamane i oczyszczone z piór. Przełknąłem ślinę. Nie chciałem patrzeć na pozostałe obrażenia. Odwróciłem wzrok ku Katrin, która walczyła ze sobą, lecz ostatecznie podbiegła do mnie.
- Aleś ty uparta.. -
- Cicho. - Mruknęła, patrząc na wilka. Oboje staliśmy w ciszy, dopóki nad naszymi głowami nie przeleciał pierwszy ptasi padlinozerca.
- Co robimy z tym nieszczęśnikiem? -

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz