– Eh… No dobra. Uznajmy, że się zgadzam… – odparłem i zerknąłem jeszcze raz na mapę. – Mam tylko nadzieję, że wyjdziemy z tego żywi. – Pokręciłem pobłażliwie głową i spojrzałem na waderę.
– To co idziemy?
– Jasne, że tak! Takiej okazji nie można przegapić! Ciekawe czy jest tam coś jeszcze oprócz diamentów… – mruknęła.
– Skarb piratów! Arrr! – Zaśmiałem się i truchtem ruszyłem przed siebie.
– Chciałbyś…
– Chciałbym! Tak w ogóle to gdzie musimy udać się najpierw?
Rachel położyła kawałek papieru na trawie i uważnie go przestudiowała, ja chwilę potem również do niej dołączyłem i bez skutku próbowałem cokolwiek z niego wyczytać.
„δάσος ψευδαίσθηση” – Tak głosił napis w prawym górnym rogu zwoju.
– Las iluzji… – przeczytałem po dłuższym zastanowieniu i razem z waderą wymieniliśmy zdziwione spojrzenia.
– Jest coś takiego, w ogóle w naszej watasze? – spytała.
– Na naszych terenach nie, ale jeśli się nie mylę, to jeszcze zanim dołączyłem tutaj to natrafiłem na dość duży las, któryyy… No nie wyglądał najlepiej, a na dodatek przed wejściem do niego było napisane to samo co na mapie.
– W takim razie, w którą stronę powinniśmy iść?
– Na zachód. Czyli tam. – Pokazałem łapą odpowiedni kierunek i wyprzedziłem Rach. – Chodź, zaprowadzę nas.
I właśnie takim sposobem stałem się przewodnikiem… Szedłem pierwszy i mimo, że z czasem entuzjazm wadery zaczął mi się udzielać to z każdym kolejnym krokiem czułem dziwny niepokój i chęć zawrócenia.
Z trudem przekroczyłem granicę terenów watahy i przyznam szczerze, że cała odwaga uleciała ze mnie, niczym powietrze z balona.
Raczej mało rozmawialiśmy. Każdy był skupiony na zapamiętaniu drogi, żeby się nie zgubić, a ja w tym przypadku, żebym źle nas nie poprowadził. W końcu jednak, moje obawy poszły na marne i szczęśliwie dotarliśmy przed drewnianą tabliczkę z nazwą tego przeklętego lasu.
– Wchodzimy? – spytałem patrząc niepewnie na waderę.
– Jasne, że tak! Przecież teraz się już nie wrócimy…
– A nie da się tego jakoś ominąć? Musi być jakieś inna przejście.
– No nie mów mi, że się boisz! Weź przestań tylko właź do środka, jakoś to przeżyjemy. – Popchnęła mnie dalej tak bym wreszcie przekroczył próg zalesienia.
– Jakoś… – bąknąłem pod nosem tak by nie usłyszała i oddałem jej prowadzenie.
Pierwsze minuty naszej wędrówki polegały na przedzieraniu się przez krzaki i korzenie. Dopiero później, gdy nagie drzewa zaczęły się nieco przerzedzać, a wokół nas zostało trochę wolnej przestrzeni – dało się słyszeć różne, dziwne głosy. Z początku były to głośne piski, ryki i jakieś szmery, więc uznaliśmy, że to jakieś inne zwierzęta. Szliśmy tak dalej w swoich przekonaniach, dopóki centralnie za nami nie usłyszeliśmy dźwięku łamanej gałązki. Oboje odwróciliśmy się na pięcie i ku naszemu szczęściu – nikogo tam nie było. Jedyne co się zmieniło to, to że wiatr zawiał trochę mocniej ale na to już nie zwróciliśmy większej uwagi i ponownie zwróciliśmy się w kierunku naszej wędrówki.
– O matko… – odparłem. – Wiesz… Może to odpowiedni moment na to by wreszcie się zawrócić, co? – Spoglądałem to na Rachel, to na widok, który właśnie ujrzeliśmy.
Otóż dosłownie przed nami na gałęziach drzew bezwładnie zwisały ciała wisielców. Wśród nich pojawiali się ludzie i inne zwykłe zwierzęta, w tym między innymi wilki i przyznam szczerze, że nie mam ochoty skończyć tak jak one.
– Chyba cię coś boli! To tylko iluzja! W końcu ten las skądś musiał wziąć swoją nazwę co nie?
– Jaaaasnee…
Więcej już się nie odzywałem. Kroczyłem cały czas przed siebie uważnie patrząc by czasem nie dotknąć jakiegoś ciała. W dodatku możliwe, że sobie to wyobraziłem, ale gdzieś w tle zamiast śpiewu ptaków słyszałem ciche łkania i popłakiwania być może wydawane przez owe istoty wiszące na gałęziach.
– Patrz! Widzisz? – krzyknęła w pewnej chwili Rachel.
Od razu się ożywiłem i pociągnąłem wzrokiem za łapą wadery, która wskazywała na niewielką, metalową skrzynię, na której spoczywał czarny kruk, raz po raz skrzecząc i machając skrzydłami.
– Może… Tam jest jedno z tych czarnych piór? – zaproponowałem.
– Choć idziemy!
Podbiegliśmy więc do wyżej wspomnianego pudła. Ptak zdążył już odlecieć, ale my byliśmy zbyt zajęci myśleniem nad tym jak to coś rozwalić. Wtem Rach wyciągnęła swoje miecze i po kilku minutach udręki z twardymi ścianami – wreszcie rozbiliśmy to coś i wyciągnęliśmy z niego malutkie, czarne piórko.
– Czyli jednak… Ja je będę trzymać okej? Będą bezpieczne. – Powiedziała chowając znaleziony przedmiot.
– Gdzie jest kolejny przystanek? – spytałem zerkając na mapę, na której literki zaczynały układać się w jakieś słowa.
<Rachel? Się rozpisałam…>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz