Miałam pewne wątpliwości, co to mojego życia. Hestia ( moja matka ) odwiedziła mnie i dała mi jakiegoś ognistego kwiatka mówiąc, że kiedyś da mi na coś jakąś odpowiedź... ( ekhem. Dzięki mamo! ) Zaczęłam łazić po terenach. Nie dawno byłam w świecie ludzi, i co? Ha! Naoglądałam się filmików o nagrywaniu pewnej gry... jak się ona nazywała? A, no tak. OUTLAST. Parę razy o mały włos nie zwymiotowałam, ale ta to zwykle robiłam kwaśne miny... Meg się trochę powkużała, co dało mi trochę rozrywki. Ale teraz? NUDY! Leżałam na małym klifie nad przepaścią. Na dole jakieś 150 metrów niżej płynął mały strumyczek wody. Podpierałam lewą łapą głowę, a prawą bazgrałam patykiem w ziemi. Jak na razie... narysowałam renifera. ... . ... .. .... ... .. . ... . Jeżeli chodzi o porę dnia, to był prawie zachód słońca. Powiedzmy... dość późne popołudnie. Wstałam, i się roźciągnęłam. I w tedy, zobaczyłam jakiegoś basiora. Chyba mnie nie zauważył. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Można by go nastraszyć... w tedy mnie zauważył. Chyba zobaczył mój uśmiech, bo zaczął biec w stronę przeciwną. A więc bawimy się w berka? Dla mnie bomba. Wzleciałam w powietrze. Szybko doleciałam do niego, zanurkowałam i zrobiłam tak, że się przewrócił na plecy.
- Co do... - stanęłam prawą łapą na jego piersi. I uśmiechnęłam się dumnie.
- A do kąt się to pan wybiera?
< Soul? Trochę mi się zaczęło nudzić. >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz