Dłuższą chwilę posiedzieliśmy na niewielkim, zniszczonym mostku patrząc na bezwładnie opadające kwiaty wiśni. Rozmawialiśmy dość długo, a gdy już zaczęły irytować nas różowe liście, które jakimś cudem cały czas lądowały na naszych grzbietach zwiedziliśmy pozostałą część naszych terenów.
Między innymi zrobiliśmy sobie mały „piknik” na łące, wspięliśmy się na jakąś niższą górę i na sam koniec udaliśmy się do nieco bardziej zarośniętej części lasu.
– Długo jeszcze będziemy tak iść? – jęknąłem przeciągle.
Już od dobrych dziesięciu minut przedzieraliśmy się przez tę „dżunglę” i szczerze miałem tego dosyć. Dosłownie co chwilę potykałem się o jakieś wystające korzenie czy wpadałem na gałęzie… No i jeszcze te komary i robaki, których wszędzie było pełno…
– Marudzisz gorzej niż jakaś wadera w ciąży. – bąknęła Rachel.
– Bardzo możliwe, aczkolwiek zaraz będziesz zbierać moje resztki z ziemi, bo te komary prędzej mnie zjedzą niż stąd wyjdziemy!
Rach w odpowiedzi tylko zgromiła mnie spojrzeniem, więc siedziałem już cicho i w myślach przeklinałem tę cholerną dżunglę.
– Tam niedaleko będzie wyjście.
– To dobrze, bo nie mam ochoty już dalej iść… – bąknąłem wyrywając tylną łapę z objęć jakichś pnączy.
– Ej, słyszysz? – spytała po chwil.
– Co takiego? – Uniosłem wyżej głowę i uważnie się przysłuchałem. – Słyszę…
Spojrzeliśmy na siebie znacząco i ruszyliśmy w stronę owych dźwięków.
Rachel odgarnęła łapą gałęzie jakiegoś krzaka, a niedaleko nas ujrzeliśmy małego smoka próbującego złapać jakąś żabę.
– Mam pomysł na zakład! – powiedziałem szeptem.
– Dajesz.
– Oswoję tego smoka. – wskazałem na niego łapą.
– Powodzenia… Nigdy ci się to nie uda… – Zaśmiała się i poszła dalej.
– Zobaczymy… – Mruknąłem i po cichu wygrzebałem się z zarośli.
Starałem się iść bezszelestnie i póki co mój plan się sprawdzał. Mały mnie nie zauważył i całą uwagę skupiał na swojej żabie. Ja w tym czasie zdążyłem zabić kilka innych, malutkich płazów i położyłem je centralnie przed sobą. Smoczek usłyszał dźwięk czegoś upadającego na ziemię i wtedy spojrzał na mnie.
– No chodź… Zobacz co mam malutki… Nic ci nie zrobię, obiecuję… – Podsunąłem mu pod nos jedzenie.
Ciężko było go nakłonić do podejścia bliżej, ale w końcu po kilkunastu minutach stanął centralnie przede mną i sięgnął po owe żaby. Zjadł je, a następnie uważnie mnie obwąchał i szturchnął mnie lekko swoim skrzydłem.
Ja uśmiechnąłem się tryumfalnie do Rachel, która cały czas ukrywała się w krzakach i wolnym krokiem podszedłem bliżej niej. Co chwilę jednak spoglądałem na mojego (chyba już mogę tak powiedzieć?) towarzysza.
– Rachel, to jest Marco. – Położyłem łapę na jego grzbiecie.
– Po co ci on?! Jest mniejszy od ciebie, do niczego się nie nadaje i pewnie będziesz musiał dla niego polować, bo sam nie potrafi! – fuknęła nieco oburzona.
– Nie wiem po co, ale wygląda całkiem fajnie i może umie latać! W ogóle to możesz wymyślić sobie jakieś zadanie bo przegrałaś! – Wróciłem wzrokiem do mojego smoka i uśmiechnąłem się do niego delikatnie.
<Rachel? Mam nadzieję, że nie jest tak nudno jak mi się wydaje... xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz