Chyba od momentu, kiedy spotkałem Liiveia. Pamiętam to jak dziś. I nie zanosi się na to, abym to zbyt szybko zapomniał.
O ile mnie pamięć nie myli, to było gdzieś pomiędzy opuszczeniem swojego rodzinnego domu a spotkaniem Alarisa. Słodko - gorzki okres, poprzecinany szczęściem i rozpaczą. Jakby namalować ten czas w formie obrazu, trzeba byłoby użyć barw w spektrum brązu, dodając może nieco plam zieleni.
Jednak nie o tym mowa. Liivei sam mnie odnalazł. Tak przynajmniej się tłumaczył przy pierwszym spotkaniu. Chociaż tłumaczenie się w jego przypadku to słowo na wyrost. Przywódca Akuma no Hakai nigdy się nie tłumaczył ze swoich czynów, jedynie usprawiedliwiał je wyższym dobrem. A dlaczego szukał akurat mnie?
Według słów basiora, dlatego, że jako jedyny przeżyłem atak Carreou na mój dom. Z jakiego powodu, powiedział mi dopiero potem.
Wędrowałem wtedy przez równinę, z dziurą w sercu, pozbawiony swojego miejsca na ziemi. Wbrew temu, co okazywałem, przejąłem się tym. Bo kto by nie rozpaczał po utracie wszystkich swoich najbliższych? Zapewne tylko ktoś bez serca. Albo demon.
Wtem usłyszałem głuchy odgłos biegu kilku istot. Od razu podniosłem uszy, nastroszyłem się i zacząłem rozglądać w poszukiwaniu źródła odgłosu. Nie chciałem w końcu paść ofiarą pierwszego lepszego omegi.
Było ich trzech. Dwóch basiorów i jedna wadera. Zatrzymali się w pewnej odległości, a przywódca, rosły basior o ciemnym futrze, zrobił niewielki krok do przodu.
Opuściłem uszy, wyszczerzyłem zęby, ale powstrzymałem się przed warknięciem. W końcu, nie było takiej potrzeby. Przynajmniej takie wrażenie odniosłem, gdy na pysku nieznajomego pojawił się delikatny uśmiech. Może nie było w nim radości, ani, z drugiej strony, złośliwości, jednak coś mi podpowiadało, że warto dać osobnikowi szansę.
– Witaj, Shu. – Zaczął spokojnym, pozbawionym emocji głosem czarny basior, stając przede mną. Był wyższy. O wiele wyższy i starszy. W dodatku, bardziej umięśniony. Robił imponujące wrażenie, a całego efektu bycia poważaną personą dodawała zwierzęca czaszka na jego pysku, spod której dało się ujrzeć błękitne jak lód oczy. Przechyliłem nieznacznie łeb na bok na dźwięk swojego imienia. Skąd on je znał? Ktoś mu je powiedział? Czy może to jego zdolność - czytanie w myślach? Tylko dlaczego, w takim przypadku, wybrał mnie jako tego, z kim chce zamienić kilka (mam nadzieję!) słów?
– Wiesz, kim jestem? – Spytałem, wchodząc nieznajomemu w początek zdania, które miał zamiar widocznie zacząć. Zza jego pleców dobiegł szybki, cichy szum wymienianych szeptem uwag. Towarzysze wilka jednak pod wpływem spojrzenia przywódcy, umilkli i jedynie wadera zerkała co jakiś czas w moją stronę, gdyż drugi basior zdawał się być bardziej zainteresowany tym, co się dzieje wokół niż tym, co ma przed sobą. A może po prostu pilnował, aby nikt nie powołany nie był świadkiem wydarzenia, jakie miało się za moment rozegrać.
Większy osobnik skinął prawie niezauważalnie głową i obszedł mnie dookoła, stawiając ostrożne kroki i skradając się jak rasowy drapieżnik. Mimo to, jego ruchy były pełne gracji. Z niewiadomych mi przyczyn, to określenie zdawało się nie pasować do całokształtu przywódcy.
– Otóż to, Shu, synu Carreou. – Imię ojca, które poznałem zupełnie niedawno, wypowiedział z niechęcią i nutką obrzydzenia. W tamtych czasach byłem jeszcze niezdrowo podniecony torami, jakimi potoczyły się moje losy. Przez większą część życia byłem przekonany, że jestem potomkiem z krwi Feno. A potem nagle matka, umierając pod starym dębem, oświadcza mi, iż narodziłem się poprzez gwałt demona na wilczycy. Nic nie może opisać, jak się wtedy czułem. Chyba najlepszymi określeniami byłoby odrzucenie, pustka, rozpacz i złość. Być może to i wtedy rozpoczęła się moja entropia - wraz z poznaniem prawdy o tym, c z y m jestem. Nie kim. Nienawidziłem samego siebie za to, że w ogóle powstałem. Jako wybryk natury, coś gorszego.
Z przemyśleń na swój temat wyrwało mnie znaczące chrząkniecie nieznajomego. Zamrugałem więc kilkukrotnie i podniosłem głowę.
– A ty? Kim jesteś? – Spytałem butnie, z pewnością siebie, wypinając pierś. – I nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Skąd wiesz, kim jestem?
– Ah, gdzież moje maniery! Liivei. Przywódca Akuma no Hakai. A skąd wiem o twoim istnieniu? – Zaśmiał się cicho, tym razem z lekkim rozbawieniem. Zbliżył się jeszcze bardziej, patrząc mi prosto w oczy. – Bo pół Piekła chce widzieć twój łeb, nabity na pal.
Gwałtownie wciągnąłem powietrze, nie mogąc uwierzyć w to, co usłyszałem. Tak, domyślałem się, że moje narodziny na pewno nie zostaną przyjęte z wielką radością. Zdawałem sobie sprawę, że ktoś czyha na mnie, obserwuje i czeka, aż tylko stracę czujność. Ale żeby demony?
– Też jesteś jednym z nich? – Zniżyłem głos, odwzajemniając spojrzenie. Mierzyliśmy się wzrokiem przez dłuższą chwilę, czekając, aż któryś ustąpi. To jednak się nie zdarzyło.
– Nie. Jestem kimś zupełnie innym. – Słońce padło na medalion na jego szyi. Poznałem w nim triskalion. Celtycką pętlę, chroniącą przed złem. – Ja z nimi walczę. I proponuję ci wstąpienie w szeregi naszego zgromadzenia.
Pod presją, niemą, ale zawsze jakąś, Liivei, skinąłem głową. Oni jednak czekali na moją odpowiedź. Dopiero po długiej chwili namysłu, analizy za i przeciw, zebrałem się w sobie.
– Dołączę do was.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz