Jakoś udało się nam opuścić wodę, po długiej, wyczerpującej walce. Którą w sumie nikt nie wygrał. Ale gdybym miał oceniać ją osobiście, to ja górowałem swoją siłą, wzrostem, inteligencją, skromnością i urodą nad waderą.
Co Alaris potwierdzi. Takie mam przynajmniej wrażenie.
Zastanawiałem się nad tym, gdy wędrowaliśmy wspólnie do gaju, jaki kiedyś Weryla wytworzyła w chwili natchnienia. Był jak na moje standardy zbyt cukierkowy i wesoły, co stwierdziłem po obecności różowych kwitnących wiśni, ale co ja tam wiem. Shadowzone natomiast wyglądała na zauroczoną krajobrazem, jak to kobieta. Nie będąc szowinistą czy kimś w tym stylu, co to, to nie, ale obiektywnie rzecz oceniając, niczym się nie różniła od innych wilczyc w watasze. Mogła mówić, że jest silną, niezależną pyrką z niewidzialnymi kotami, ale tak czy owak, potrzebowała kogoś, kto będzie towarzyszył jej w pyrkowym życiu.
- Ej, Shaduś. - Obejrzałem się przez ramię na gammę, która szukała czegoś w krzakach w dole, nieopodal skały, na której siedziałem. Co ona tam szperała? Oprócz moich zagubionych chęci do życia, natrafi jedynie na stare liście.
Shadowzone poniosła łeb, po czym westchnęła ciężko.
- Znowu masz głupie pomysły?
- Nie. - Zeskoczyłem z gracją i stanąłem przed wilczycą. Mój ogon delikatnie gibał się na boki. Zawsze to robiłem, gdy się ekscytowałem nową ideą. - Całowaś się kiedyś?
Nim wadera zdołała odpowiedzieć, zasłoniłem jej pysk łapą.
- Daj mi skończyć! Jak wiesz, jestem mistrzem w tej dziedzinie. Więc mogę cię czegoś nauczyć.
< Pyyyroooo>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz