Dotarłem na miejsce. W końcu, będę mógł odpocząć, osiąść, uspokoić się. Ukoić wycieńczone ciało i zmaltretowanego ducha.
Ostatni, ostrożny sus nad strumieniem. Woda szumiała cicho, przeskakując po skałach. Wiatr przemykał między delikatnymi listkami wierzby, a ptaki dyskutowały ze sobą na tematy ważne i ważniejsze. Mnie nie było dane poznać dokładnie sensu ich rozmowy.
Byłem w końcu wilkiem, a one wolnymi, pierzastymi duchami. Poza moim zasięgiem.
Nabrałem w płuca świeże powietrze wraz z zapachami nowych osób, jakie zapewne będzie dane mi poznać. Jeśli tylko się zmuszę, aby ruszyć dalej. Tylko kilka kroków. Wytrzymam. Biegłem już tyle dni, więc ten kilometr, góra dwa to nic.
Nim jednak postawiłem łapę na trawie, rosnącej na brzegu strumienia, opadłem na ziemię. Zamknąłem oczy na dłuższą chwilę.
Byłem zbyt zmęczony, żeby się ruszyć i zbyt spragniony, aby kogoś zawołać. Kogokolwiek. Nawet jeśli miałby być to wojownik, który postanowi się pozbyć obcego.
Położyłem pysk na trawie, nie będąc w stanie wyciągnąć ciała z wody. Zimny potok sprawił, że zadrżałem. Z mojej piersi wydobył się głuchy skowyt. Musiałem wstać, bo nabawię się hipotermii, albo jeszcze czegoś gorszego.
Zebrałem w sobie resztki sił. Wbiłem pazury w glebę, podciągnąłem się całkowicie na brzeg. Po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz, pole widzenia poczerniało, zawirowało mi w głowie.
Przynajmniej zabezpieczony przed porwaniem przez nurt, położyłem się na boku, oddychając płytko i słabo. Nie byłem bezpieczny na otwartej przestrzeni, jednak w tym momencie, wszystko, nawet najmniejszy ruch łapą mnie przerastał.
Dlatego, pomimo alarmu bijącego w moim łbie, zacząłem zasypiać. Czy raczej, odpływać, tracić świadomość.
Byłem już w połowie drogi między światem rzeczywistym a objęciami Morfeusza, gdy ujrzałem ruch. Coś wyszło spomiędzy krzaków. I nie był to jeleń.
Postać przypominała bardziej wilka.
< Anyone?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz