Z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie jakiś szelest za moimi plecami. Odwróciłem leniwie głowę, odrywając oczy od rozległych terenów watahy, które obserwowałem od dobrej godziny z jakiegoś wzniesienia. Nikogo za mną nie było. A przynajmniej nikogo nie dostrzegłem.
- Pewnie zając albo jakieś inne cholerstwo – mruknąłem sam do siebie i przekierowałem wzrok z powrotem na lasy z dobrze widocznymi z góry polanami, jeziorami, i rzekami. Gdzieś w tle majaczyły stromo wyglądające góry. Dzień był zaiste bajeczny; prawie żadnej chmurki na niebie, ciepło, ale nie gorąco, a widok naprawdę zapierałby dech w piersiach. Zapierałby, gdyby nie fakt, że widywałem już takie często w czasie mojej stumilowej podróży dookoła świata.
Wziąłem głęboki oddech. Wiatr delikatnie targał moją jasną sierść i znowu pozwoliłem sobie odpłynąć gdzieś w odmęty filozofowania na temat sensu egzystencji, ale równie szybko wróciłem na ziemię, gwałtownie potrząsając łbem. Podniosłem się na równe nogi.
- To nie czas na całodniowe wycieczki krajoznawcze wzrokiem po okolicy, Achiś! Przybyłeś tu zdobyć przyjaciół! – skarciłem siebie stanowczo na głos, ale zaraz znowu odwróciłem się, żeby upewnić się, że nikt tego nie słyszał. Chyba powinienem już przestać gadać do siebie, bo wyjdę na większego wariata niż i tak już jestem. Ale prawie dwa lata biegania w tę i we w tę po lasach, górach, polanach i Bóg wie czym jeszcze, i prawie znikome interakcje z innymi wilkami (chodzi mi tu o przyjazne interakcje, a nie robienie komuś za łatwą zdobycz) potrafią dać się we znaki. Jak to mówią, życie. Wyprostowałem się i wolnym truchtem ruszyłem w stronę jaskiń, należących do watahy. Raczej tam kogoś spotkam, nie?
Po drodze znów, trochę mimowolnie, dopadła mnie nostalgia. Minęły już prawie dwa lata odkąd opuściłem moje rodzinne strony. Już nawet nie pamiętam czy to na północ, czy południe, czy może gdzieś jeszcze indziej? Ahh, gdyby rodzice mogli mnie teraz zobaczyć! Zapewne byliby dumni tylko z faktu, że w końcu znalazłem watahę i miejsce do spędzenia życia. Od mojego odejścia nie zmieniłem się ni krztyny, a jedyne, czego się nauczyłem, to śpiewać. No, nie licząc podstawowych zasad sztuki przetrwania.
W końcu osiągnąłem cel mojej podróży pełnej przygód; moim oczom ukazały się jaskinie w różnych kolorach, kształtach i wielkościach. Się urządzili w apartamentach wartych majątki, skubance jedne. O, a nawet niedaleko udało mi się dostrzec jakiegoś wilka! Nie mam pojęcia jakiego koloru, płci czy rasy, ale co tam, wkładamy na pysk wielki uśmiech i jedziemy szukać przyjaźni!
<ktoś coś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz