Black Parade

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Od Rachel do Soula

Tak szczerze, to nie wiedziałam nawet w którą stronę iść, a zaczęło robić się ciemno, a przy okazji gorąco. Postanowiłam iść przed siebie. Krew na początku nie wydalała żadnego zapachu, ale im goręcej, tym bardziej wszystko zaczynało śmierdzieć. Jakby padliną, i psującym się mięsem.
- Boziu... ja tutaj zdycham. - jęknęłam po, co chwila podpalając łapy, by oczyścić je z krwi.
- Nie jęcz. - mruknął basior. Słońce już było przy horyzoncie, a mi się zdawało, jakbym się piekła. W końcu dotarliśmy do suchej, krwawej ziemi, bez ani jednego kwiatka. Była o kształcie koła, o średnicy 14 metrów. W samym środku był dwu metrowy blok z czarnego kamienia, a na jego końcu było czarne pióro. Tylko jedno ale. To wszystko otoczone było kręgiem wrzącej krwi, szerokości 3 metrów.
- Spoko, można przeskoczyć. - powiedział Soul.
- Albo przelecieć. - mruknęłam, wzleciałam w powietrze, nabrałam prędkości i... - Au. - jęknęłam, gdy tylko zetknęłam się z niewidzialną ścianą, i ześlizgnęłam się po niej na dół, po czym rąbnęłam o ziemię, przewracając się na plecy, i tak leżąc.
- Rozumiem, że podkopać się też nie da. - mruknął basior.
- No raczej. - odparłam wstając.
- A gdyby tak... - basior się przez chwilę zastanawiał, i popatrzył na mnie z rozbłyskiem w oczach.
- Co?
- Płynie w tobie krew nie dość, że boga, to jeszcze jednego z czterech żywiołów, tak?
- No... tak.
- Czyli krew jest wytrzymała?
- No.... tak. Ale po co Ci to? - w tej właśnie chwili Soul zadrapał moją łapę. Do krwi.
- Ej! Odbija Ci do reszty?! - ten najwyraźniej miał ważniejsze rzeczy na głowie, bo chwycił moją zranioną łapę, tuż nad przepaść ( ale na ziemię ), i poczekał, aż kropla czerwonego płynu spadnie na ziemię, po czym chwilę odczekał. W międzyczasie podpalałam delikatnie łapę, by rana się zagoiła. Gdy wreszcie spojrzałam na ziemię, zobaczyłam ognistą orchideę.
- Super. teraz kwiatek produkuje moje DNA. - mruknęłam. Soul dotknął łapą kwiatka, po czym go podpalił. W chwili gdy to zrobił, ziemia zadrżała, a wrząca krew się rozstąpiła, robiąc suche przejście. Basior stał przed nim z szerokim uśmiechem satyswakcji na twarzy.
- No brawo. Moim kosztem.
- Nie marudź.
- Ja oddałam krew, teraz kwiatek tworzy moje DNA. Ty idziesz po pióro.
- Spoko.

***

Było ciemno. Tyle powiem. Zmęczona znalazłam dość krótką, ale gęstą trawę, i się na niej ułożyłam. Przez pół godziny się lokowałam, aż w końcu usnęłam.

< Soul?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz