Black Parade

niedziela, 29 lipca 2018

Od Freii

Leżałam na brzegu strumienia, wpatrzona w swoje falujące odbicie w marszczonej wiatrem wodzie i zastanawiałam się czy to, co robię, ma w ogóle jakikolwiek sens. Dołączyłam do kolejnej watahy, znów pchnięta nagłą chęcią ustatkowania się, chociażby na chwilę. Czułam gdzieś rodzącą się w głębi umysłu nadzieję, że może tym razem będzie inaczej, może tym razem wataha okaże się tą właściwą, w której zostanę na długo, może i do końca życia. Ale niby czemu tym razem miałoby być inaczej? Nadal pozostawałam sobą, bezdomną Freyą, zasłuchaną w zew wzywającego ją wielkiego świata. Znów poznam nowe wilki, które potem zostawię, zawrę nowe znajomości, które niedługo potem zerwę, gdy życie znów pchnie mnie do przodu. To wszystko tak bardzo nie ma sensu. Od niechcenia trąciłam łapą wodę, wypłaszając stadko kijanek. Odbicie rozmyło się, załamało przez utworzone na wodzie fale, a po paru sekundach znów wróciło do poprzedniej formy. Za dużo myślałam, za mało działałam. Od kiedy ja w ogóle tyle myślałam? Nawet jeśli przyjdzie dzień, w którym odejdę, póki co byłam tu i teraz, dopiero co dołączyłam, przydałoby się poznać z pozostałymi wilkami, pozwiedzać okolicę, zrobić rozeznanie, gdzie znajduje się najwięcej zwierzyny, gdzie najlepsze jaskinie do spania. Wstałam i otrzepałam się, moje białe futro roziskrzyło się w prażącym niemiłosiernie słońcu. Od razu poczułam się lżej ze świadomością, że mam co robić, więc raźnym krokiem ruszyłam poprzez las. Gdy tak dreptałam beztrosko krętą, wydeptaną w zaroślach ścieżką, nagle jakiś ruch przykuł moją uwagę. Zamarłam, kątem oka obserwując małego, puszystego zajączka, który zupełnie nieświadomy niebezpieczeństwa, z zapałem chrupał liście koniczyny. Poruszając się jak najciszej tylko się da, uczyniłam w jego stronę krok, a potem jeszcze jeden. Zwierzątko nadal nie zdawało sobie sprawy z tego, że jego życie za chwilę się zakończy. Zrobiłam kolejny krok, który okazał się błędem – nastąpiłam na suchą gałązkę, która pękła z cichym trzaśnięciem, tym samym zdradzając moje położenie. Zajączek czmychnął w krzaki, a ja niewiele myśląc, rzuciłam się za nim w pogoń, pchana do działania perspektywą smacznego obiadu. Przywołałam wiatr, aby wspomógł mnie w biegu, natychmiast przyspieszyłam do zawrotnego tępa. Jak ja to kochałam – ten świst w uszach, pęd targający moim futrem i wyciskający łzy z oczu. Zajączek skręcił, ja za nim, byłam już tak blisko, tak blisko... i w tym momencie wpadłam na coś puszystego, zdecydowanie za dużego, aby być zajączkiem. Odbiłam się, zatoczyłam i zamglonym od nagłego zderzenia wzrokiem, spojrzałam na nieznajomego wilka, na którego przed chwilą wpadłam.
- Uważaj, jak chodzisz – warknęłam, potrząsając obolałą głową, zła na to, że uciekł mi obiad.
Po chwili jednak dotarło do mnie, że wilk zapewne jest członkiem watahy i źle by było robić sobie wroga już pierwszego dnia, więc przełknęłam dumę i szybko dodałam:
- Przepraszam, to była moja wina, nie zauważyłam cię. Jestem Freya tak w ogóle, a ty?

<Ktoś?> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz