Zwykło się uważać, że kiedy persona poczuje smak rodzicielstwa, poznaje prawdziwy sens życia. Wiadomo, szczeniaki, jeszcze więcej szczeniaków, spędzanie przyjemnego czasu wraz z najbliższymi. Wspólne wycieczki wraz z ukochaną, grupa rozszczekanych dzieciaków, spotkania ze znajomymi Sakury i tłumaczenie się, dlaczego zachowuję się tak, a nie inaczej. Nie mówiąc już o szeptach, że stałem się "pantoflarzem", że jestem "milszy" i "kochańszy".
Gówno prawda. Nie jestem miły, nigdy nie będę. To nie leży po prostu w mojej naturze. Ale co zrobić, jeśli sam zaczynam uważać tak, jak inni?
Musiałem więc coś zrobić. Wyrwać się z jaskini, zostawić za sobą dzieci. Odpocząć od tego wszystkiego, nawet jeśli na noc musiałbym wrócić do tamtego prywatnego piekła. Zaśmiałem się pod nosem na takie określenie własnej sytuacji. Demon uciekający z miejsca, gdzie powinien czuć się idealnie. Brzmi zabawnie, czyż nie?
Wskoczyłem zgrabnie na samotną skałę, skąd miałem całkiem dobry widok na polanę w dole. O ile pamiętałem, to tam właśnie polowano na mniejsze zwierzęta. Machając więc ze znudzeniem ogonem na boki, zacząłem obserwować ścianę drzew przede mną, aby w razie jakiegoś ruchu, zareagować w odpowiedni sposób. Członek watahy czy nie, wrogowie i szpiedzy czają się wszędzie.
<Ktoś coś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz