Black Parade

niedziela, 3 grudnia 2017

Od Flynta EVENT

Głęboko znudzony, zacząłem swoją włóczęgę po terenach watahy. Po kilku godzinach bezsensownej tułaczki trafiłem na jakąś łąkę. Kręcąc się po niej w te i z powrotem natknąłem się w końcu na jakąś skałę. Uniosłem wzrok, by przyjrzeć się okazałemu znalezisku. Przekręciłem głowę, zastanawiając się jakim cudem nie zauważyłem tego wielkiego głazu wcześniej. Obszedłem kamień, tak jak mogłem się domyślić, nie było w nim absolutnie nic specjalnego. No, może poza tym, że był jakieś trzy razy większy ode mnie. Wzruszyłem ramionami i postanowiłem zostawić skałę w spokoju. Gdy jednak zacząłem się oddalać, odniosłem wrażenie, że ziemia stała się dziwnie miękka. Spojrzałem na swoje łapy i ogarnęło mnie pewne przerażenie, gdy zauważyłem, że są one zatopione w ziemi. Co gorsza, z każdą sekundą byłem coraz to głębiej zatopiony w glebie. Próby wyrwania się nic nie dawały. Zacząłem wołać o pomoc, lecz nikt się nie pojawiał. Czując, że to już mój koniec postanowiłem po prostu zamknąć oczy i pożegnać się ze światem.
***
Otworzyłem oczy i stęknąłem, gdy tylko spróbowałem się poruszyć. Widząc ponure ściany jaskini i czując pulsujący ból w plecach, mogłem stwierdzić, że jednak jeszcze nie umarłem. Poleżałem tak jeszcze chwilę, po czym zebrałem się w sobie, zacisnąłem zęby i wstałem. Babka zawsze powiadała, że wszystko każdy ból najlepiej po prostu rozchodzić. Uśmiechnąłem się lekko i zbliżyłem się do krawędzi półki skalnej, na której się znajdowałem.
- Wow. - Było to jedyne słowo, jakie przyszło mi na myśl po zobaczeniu panoramy rozciągającego się pode mną miasta.

Wiedziony ciekawością zdecydowałem bliżej przyjrzeć się miastu. Zejście na dół nie było trudne, choć pulsujący ból gdzieś w połowie grzbietu w pewnym stopniu mi to utrudniał. Gdy w końcu znalazłem się na dole, mogłem obejrzeć wszystko z bliska. Pomimo iż ta podziemna mieścina przypominała mi nieco ludzkie siedziby, jakie miałem okazję kiedyś zobaczyć, to jej uliczki wypełnione były wilkami. Nie miałem pojęcia, dokąd idę, nie byłem też pewien czy powinienem kogokolwiek pytać o kierunek. Miejsce to co prawda tętniło życiem, ale wszyscy wokół mnie wydawali się dziwnie przygnębieni. Zacząłem rozglądać się po budynkach. Właściwie z tej perspektywy miasto nie było już tak zachwycające, wszystko było takie... szare. Byłem tak pochłonięty rozmyślaniem nad depresyjną atmosferą tego miejsca, że udało mi się ocknąć, dopiero gdy na kogoś wpadłem.
- Przepraszam. - Powiedziałem szybko, pomagając nieznajomemu w pozbieraniu wszystkich rzeczy, jakie upadły na ziemię.
- Ty... nie jesteś stąd. - Stwierdził wilk, przyglądając mi się uważnie, właściwie była to wilczyca.
W odpowiedzi skinąłem przytakująco głową.
- Chodź ze mną. - Powiedziała, a ja bez słowa to właśnie uczyniłem.
Zrobiłem to dość bezwiednie, była ona po prostu pierwszą osobą tutaj, z jaką mogłem zamienić choćby słowo. Miałem jednak nadzieję, że to bezrefleksyjne pójście za waderą nie będzie czymś, czego będę musiał żałować. Gdy tylko znaleźliśmy się wewnątrz jednego z budynków, samica zamknęła drzwi na jakiegoś rodzaju rygiel i zbliżając się, jak na moje standardy, trochę zbyt blisko zapytała:
- Jesteś z góry prawda? Powiedz, jak tam jest?
- Spokojnie. - Powiedziałem, robiąc jeden krok w tył, jednocześnie starając się nieco zgasić jej zapał.
Po kilku godzinach rozmowy okazało się, że wadera mieszka tu od urodzenia, jak większość zresztą. Miejsce to nazywane jest Carenima. Dowiedziałem się również, że w mieście bardzo rzadko pojawiają się obcy, a wszyscy oni pochodzą z góry. Górą to powierzchnia ziemi. Ze względu na długie prośby i błagania postanowiłem w końcu opowiedzieć samicy o miejscu, z którego pochodzę. Wilki, które pojawiły się tu przede mną, podobnie jak ja szukały drogi powrotnej na powierzchnię. Jak jednak stwierdziła wadera, droga na powierzchnię nie istnieje. Kto raz dostał się do tego miejsca, już nigdy go nie opuścił. Mimo to samica zgodziła się zaprowadzić mnie do nielicznych, którzy również wpadli do tego miasta. Ostrzegała mnie jednak, że większość z nich to szaleńcy, pozostała reszta zginęła, szukając wyjścia.
***
- Zaraz, nie rozumiem jednego. Skoro wiesz jak się stąd wydostać, dlaczego sam nie wrócisz na powierzchnię? - Zapytałem nieznajomego.
- Powiedz mi, jeśli nie ja, to kto inny powiedziałby ci o drodze ucieczki? - Zapytał wilk. - Poza tym... jestem już stary. Chcę dożyć końca swoich dni w spokoju, w tym mieście. Na górze nie ma już nic, do czego chciałbym wracać.
Skinąłem głową, choć nie do końca zgadzałem się ze zdaniem starca. Miałem jedynie nadzieję, że nie myli się on co do drogi, jaką można się stąd wydostać. Nim zdecydowałem się opuścić to miejsce, postanowiłem jeszcze raz porozmawiać z wilczycą, która pomogła mi dotrzeć do starego wilka. Zaproponowałem waderze również, aby opuściła to miejsce wraz ze mną. Nie była jednak co do tego tak zupełnie przekonana. To miejsce było jej domem i choć bardzo chciała zobaczyć powierzchnię, to bała się czy uda jej się tam odnaleźć. Nie chciałem naciskać, to w końcu jej życie i jej decyzja. Daleko za miastem znajdowało się jezioro. Starzec twierdził, że to właśnie ono jest drogą dzięki, której mogę się stąd wydostać. Co kilka godzin jezioro "eksploduje" i lecąca w górę woda powinna wynieść mnie na powierzchnie. Gdy wlazłem do wody, z zaskoczeniem stwierdziłem, że jest ona dość ciepła. Mało tego, z każdą upływającą minutą stawała się cieplejsza. Doszło nawet do tego, że zacząłem się zastanawiać czy prędzej się nie ugotuję, niż stąd ucieknę. Woda zaczęła wrzeć, czułem, że nie będę musiał już długo czekać. Spojrzałem w górę. Nad sobą nie widziałem nic poza ziemią.
- No cóż, wszystko albo nic. - Mruknąłem.
Gdy ostatni raz spojrzałem na miasto, zauważyłem, że ktoś biegnie w moją stronę. Była to wilczyca, którą udało mi się wcześniej poznać.
- Zaczekaj! - Zawołała. - Idę z tobą.
Uśmiechnąłem się szeroko, a więc jednak dała się namówić. Gdy znalazła się obok mnie, zapytała:
- Jesteś pewien, że to się uda?
- Nie wiem, ale nie zamierzam zrezygnować z tego powodu.
Woda zaczęła buzować. Zamknąłem oczy, miałem nadzieję, że gdy ponownie je otworze będę już z powrotem w domu. Gdy się ocknąłem, faktycznie byłem na terenach watahy. Mało tego, była to ta sama łąka, wielkiej skały nie było jednak nigdzie w pobliżu. Głaz jakby wyparował. Wadery także nie było nigdzie w pobliżu. Z lekkim rozczarowaniem doszedłem do wniosku, że nie zapytałem jej nawet o imię, miałem jedynie nadzieję, że i ona wyszła z tego wszystkiego bez szwanku.


Koniec :)
P.S.: Nie wiem, czy do tych opowiadań mogły zostać dodane obrazki więc jak nie to niech ktoś po prostu usunie xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz