No i o miłym gadaniu. Zastanawiałem się, czy nie powinienem iść do tej watahy... jak się ona nazywała? Wataha Wiecznej Wolności? Super. Wadera patrzyła na mnie warcząc....
- Eeee.... Me- zacząłem ale ona wezwała mocny wicher. Typowe. Zaparłem się łapami. Nie miałem przy sobie Greckiego ognia, więc za bardzo nic nie mogłem zrobić. Wicher zaczął mnie zmiatać z powierzchni ziemi. Pewnie bym odleciał, gdyby wadera nagle nie zaskomlała, a wiatr się uspokoił. Gdy odzyskałem wzrok, zobaczyłem, że otacza mnie krąg ognia, o średnicy 5 metrów. Nad kręgiem wznowiła się Rachel z ogniem w oczach. Dosłownie. Alfa się bardzo szybko ocknęła ze zdezoriętowania.
- Rachel. Co ty tutaj robisz. Wracaj do obowiązków. - wadera tylko się jeszcze bardziej zezłościła. Jej sierść powoli zmieniała się w ogień a uśmiech był godny mordercy. Zaczęła syczeć coś po.... czy to był staro-grecki? Połączony z językiem cienia. Ups.... czy ona chciała spalić alfę żywcem? Oj... to mi się nie spodobało. Może wadera nie lubiła ludzi, ale na pewno nie chciałem, by się jej coś stało.
- Rachel! - zawołałem. Wadera zawahała się. Spojrzała w dół. Ogień wokół mnie przygasł a ona wróciła do normalnej postaci, zleciała w dół i zgasiła ogień. Megami wyglądała na oszołomioną.
- Czy ty chciałaś mnie zniszczyć? - zapytała z niedowierzaniem. Rach popatrzyła na nią tym razem lodowatym wzrokiem.
- Nic nie wiesz o mojej przeszłości i rodzinie. Aleks, jest moim przyjacielem, i nie masz prawa go usuwać.
- Jestem tutaj alfą. Mam prawo.
- W takim razie, ja mam prawo Cię zniszczyć. - Odpowiedziała obojętnie i wręczyła mi 4 buteleczki greckiego ognia. ( dzięki ) po czym odfrunęła. Jelon gdzieś zniknął, co mnie ucieszyło.
- Meg.... - zacząłem. Wadera popatrzyła na mnie jak na robala
- Jesteś człowiekiem, a ja nic o tym nie wiedziałam.
- No tak ale...
- Idź już, zanim zmienię zdanie, i przygniotę cię drzewem. Chociaż jak sądzę... to by miało przykre konsekwencje dla Ciebie, jak i dla mnie. - skuliłem uszy. Z alfą nie zadzierać. Tego się nauczyłem, i uciekłem.
*** 4 dni później ***
Siedziałem posępnie w mojej "nowej" jaskini. Starałem trzymać się jak najdalej od terenów watahy. Jedyną osobą która wiedziała gdzie mnie szukać, była Rachel, i jej nowy towarzysz. Nie było tutaj zbyt fajnie. Trochę mchu zimowego, który się tutaj przyczepił, gdy tylko mi go przywiozła zaprzyjaźniona wadera, trochę wody, zwierzyny ,, Surowe mięso nadal mnie obrzydzało" no i innych... grecki ogień nadal miałem przy sobie. Gdy wyszedłem z jaskini, zamurowało mnie. Nieco dalej stał dziwny koń. Miał łuski i róg. To mnie zdziwiło najbardziej.
- Witaj. - odezwał się spokojny, ale głęboki kobiecy głos...
- Eeee.... hej?
- Musisz podjąć wybór...
- Aha, a jaki? - nie za bardzo wiedziałem, o co jej chodzi, ale klacz ciągnęła dalej.
- od niego będzie zależało to, czy twoi nowi przyjaciele przetrwają, czy zginą...
- ...Ale...
-... Twój ojciec przesyła Ci prezent.
- Ej, zaraz, co?! - klacz się rozpłynęła, a na jej miejscu, pojawił się spiżowy ptak. Szybko, bez większego namysłu pobiegłem do Meg.
< Meg? Trochę moja wena mi figle płata. Raz wiem co napisać, a potem nie. Nie złość się, jeśli będą jakieś błędy >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz