Black Parade

środa, 2 sierpnia 2017

Od Soula do Rachel

 - Komu w drogę, temu czas... - westchnąłem, ale tak jakoś bez humoru.
Zmęczenie zaczęło dawać się we znaki, a moje powieki robiły się coraz cięższe. Mimo to dzielnie brnąłem dalej. Co chwilę obracałem się do tyłu by mieć na oku Rachel, która najwyraźniej była równie zmęczona co ja. To zranione skrzydło trzymała nieco wyżej od tego zdrowego i mimo leczniczej maści widać było grymas bólu na jej twarzy.
 - Wszystko w porządku? - spytałem. - Nie wyglądasz najlepiej...
 - Idźmy dalej. Jest okej, tylko się nie zatrzymujmy. Trzeba jakoś odnaleźć wyjście...
Zgodnie z prośbą mojej towarzyszki szliśmy dalej omijając kamienie i ruiny oraz pozostałości z sufitu. Minęła godzina, może nawet dwie lub trzy... Szczerze to już sam nie wiem... Jakoś tak straciłem rachubę czasu.
 - Chodź, czas na przerwę... Prędzej umrzemy tutaj z przemęczenia niż dotrzemy do jakiegoś wyjścia. - odparłem.
 - W sumie, masz rację... chwila odpoczynku nam nie zaszkodzi.
Tak więc oboje usiedliśmy sobie w kącie labiryntu. Rachel znów posmarowała sobie skrzydło raną. Mnie na szczęście wszystko się zagoiło. Został tylko strupek.
Podczas gdy wadera ucięła sobie krótką drzemkę, ja cały czas czuwałem i ani na chwilę nie zamykałem oczu. Cóż, przezorny zawsze ubezpieczony, a ja jakoś nie chciałem przypłacić życiem, przez to że na chwilę się rozkojarzyłem. Oparłem się plecami o ścianę i za każdym razem, gdy słyszałem jakieś odgłosy, podnosiłem uszy i wytężałem wzrok. Dopiero później, gdy moje zmęczenie osiągnęło zenitu, zasnąłem.
***
Obudziło mnie szturchanie i cichy głos mojej przyjaciółki.
 - Soul. Soul, chodź pora ruszać...
Natychmiast zerwałem się na równe łapy i podążyłem za nią.
 - Myślisz, że w ogóle się stąd wydostaniemy? - spytałem.
 - Mam nadzieję, że tak... - bąknęła pod nosem.
Oho, czyli nie tylko ja nie jestem w humorze...
Dobra, koniec tego cyrku... Skupiłem się maksymalnie i wykorzystałem resztki siły jakie mi pozostały. Przecież moim żywiołem oprócz ognia, była jeszcze ziemia... Wszystkie skały i kamienie leżące wokół nas zostały przeze mnie odepchnięte i z głuchym hukiem odbiły się od ścian. Dźwięk rozniósł się echem po labiryncie. Teraz usiłowałem jakoś ,,wydrążyć" dziurę w suficie by wydostać się na zewnątrz. Z początku szło mi słabo, lecz z chwili na chwilę otwór zaczynał się powiększać, tak że w końcu mogliśmy się przez niego przedostać. Następnie sprawiłem, że kawałek ziemi, na której staliśmy zaczął unosić się wyżej i wyżej, tak byśmy spokojnie mogli się wydostać.
I właśnie wtedy, gdy tylko postawiliśmy łapy na zielonej trawie cała energia jaką dotychczas posiadałem, momentalnie ze mnie wyparowała. Powieki się zamknęły, a ja zemdlałem i bezwładnie osunąłem się na ziemię...

<Rachel?> Się porobiło... :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz